- Przygotowując się z Wojtkiem Tochmanem do wydania książki "Eli,
Eli", mieliśmy świadomość, że wywoła ona kontrowersje, bo choć jest
piękna, to bardzo trudna. Traktuje o problemach, z którymi współczesny
świat nie umie sobie radzić, więc często udaje, że one nie istnieją.
Naturalnie, przekraczamy pewne granice, ale właśnie po to, by ten stan
rzeczy zmienić - mówi Grzegorz Wełnicki, autor zdjęć.
Jak się zdobywa zaufanie ludzi tak głęboko doświadczonych przez
los, że pozwalają obcemu fotografowi z Europy wejść w swoje życie.
W ciągu dwóch lat spędzonych na Filipinach zrobiłem tylko 18 zdjęć. To
nie jest oszałamiający wynik (śmiech – przyp.red.), ale wynika z mojego
sposobu pracy. Nie potrafiłbym jak newsowiec przyjechać, zrobić setki
zdjęć bez żadnych emocji i wyjechać. Ja jadę do tych ludzi, przede
wszystkim dlatego, że chcę się z nimi spotkać, a nie „zrobić materiał”.
Oczywiście, jeśli wszystko się tak poskłada, że zdjęcia jednak powstaną –
to świetnie, ale ja nie muszę z nimi wrócić. Nikt tych zdjęć u mnie nie
zamawia. Po przyjeździe bardzo długo w ogóle nie korzystam z aparatu.
Żyję z ludźmi, rozmawiam, przygotowujemy razem posiłki. Poznaję
tamtejszą społeczność, a ona mnie, bo to budowanie więzi działa w obie
strony. Decyzję o zrobieniu zdjęcia też podejmujemy wspólnie i tylko
wtedy, gdy obie strony tego chcą. Ja się u nich po prostu dobrze czuję, a
zdjęcia są w pewien sposób dodatkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz